sobota, 31 grudnia 2005

Koniec roku

Sylwestra spędzamy z Jaśminką w domu :) Cały czas karmię ją wyłącznie piersią i jakoś nie jestem chyba gotowa, żeby zostawić ją na całą noc, a poza tym nie ma też za bardzo z kim. Jeśli o mnie chodzi to wcale mi to nie przeszkadza, na tyle długo czekałam na moje Słonko Najcudowniejsze, że zdążyłam się nabawić na najróżniejszych imprezach i najbardziej teraz lubię być z Jaśminką.

Kwiatuszek nasz już śpi, więc mamy cały długi wieczór dla siebie - jakiś dobry film na DVD i szampan w lodówce. Udało mi się nawet przespać ponad godzinę po południu i zamierzam dotrwać do fajerwerków o północy :)

A nawiązując do tytułu tego posta, był to dla mnie najcudowniejszy rok, bo pojawiła się na świecie Nasza Dziewczynka i Radarek, najkochańszy, najmądrzejszy i w ogóle piesek na świecie i wszystko się nam wywróciło do góry nogami, w jak najbardziej pozytywnym sensie :) I pomyśleć, że jeszcze rok temu Ich z nami nie było...




Zima

Ale nas zasypało, od wczoraj rana śnieg pada prawie non stop. Na spacerze wczoraj szybko wracaliśmy, bo nie dało się wózka pchać przez zaspy, dzisiaj to już w ogóle nie ma co wychodzić. Zobaczymy może uda się uśpić Jaśminkę na balkonie. Radar za to przeszczęśliwy na śniegu, skacze susami jak zając i atakuje bałwany :)




piątek, 30 grudnia 2005

Sleepy, sleepy, sleeping :)

Jaśminka od dłuższego już czasu bardzo dobrze śpi w nocy, z czego niezmiernie się cieszę, bo ja brak snu znoszę bardzo cieżko. Zasypia ładnie po wieczornym rytuale kąpielowo - karmieniowym przed 19 i śpi do 8 rano, o ile nic jej nie dolega. Oczywiście w międzyczasie budzi się na mleczko, ale nie jest to problem, bo po pierwszym karmieniu, jak sama kładę się spać biorę ją do nas do łóżka i potem je jeszcze ok. 2 i 6. Bardzo lubię to nasze wspólne spanie i żałuję bardzo, że wcześniej tego nie zrobiliśmy słuchając głupich rad typu: "nie rób tego bo się przyzwyczai". Już nam się to nie sprawdziło z odkurzaczem do spania i bujaniem jak była malutka - był taki czas, kiedy Jaśminka nie mogła spać w dzień i jedynym sposobem na uśpienie jej był włączony odkurzacz (trwało to jakieś dwa - trzy tygodnie) a potem bujanie na leżaczku. Babcia za każdym razem jak to widziała oczywiście z obawą doradzała: nie bujaj bo się przyzwyczai. Tak jakbyśmy mieli jakieś inne wyjście, bez tego nie chciała spać i już. No i co? Nie przyzwyczaila się. Po jakimś czasie zupełnie to przeszło, tak samo zresztą jak i spanie w leżaczku. Teraz w dzień śpi normalnie w łóżeczku, bez problemów. A spanie w nocy razem to nie tylko super ułatwienie, ale i jak dla mnie ogromna przyjemność, uwielbiam zasypiać trzymając moją Dziubinkę za łapkę. Nie przytulam jej, bo bałabym się, że ją zgniote, Jaśminka śpi wyżej, na poziomie mojej głowy, przykryta swoją kołderką. Ale trzymać za rączkę bardzo ją lubię :) I uwielbiam jak budzi sie w dobrym humorku, a na ogół ma dobry jak jest wyspana i się pięknie do mnie uśmiecha. A w dzień jak się budzi to jest zafascynowana swoim łóżeczkiem, teraz właśnie leży po spaniu i gada - z przewijakiem, kołdrą i co tam jej się jeszcze nawinie.

I po Świętach

Już po wszystkich odwiedzinach. Było miło ale i też bardziej nerwowo niż we wszystkie dotychczasowe święta. Jaśminka była chyba za bardzo pobudzona nadmiarem wrażeń i osób bo była bardzo marudna i praktycznie non stop musiała być na rękach, więc spokojne siedzenie przy cieście i herbatce pozostało w sferze marzeń :) No i uciekać musieliśmy szybko, bo gdy zbliżała się pora wieczornego spania marudznie się tak nasilało, że i rączki nie zadowalały naszego kwiatuszka. Ale to akurat można uznać za plus nowej sytuacji :)

Z prezentów najbardziej Jaśmince podobały sie opakowania, oczu nie mogła od nich oderwać a wszystkie siły skupiła na walce z babcią o wciskanie ich sobie do buzi. Zawartość paczek nie wzbudziła już w Dziubince takiego zainteresowania.



Pierwsza Wigilia

Pierwsza Wigilia Jaśminki to jednocześnie pierwsza Wigilia bez Babci... Jak to dobrze, że mamy nasze Najukochańsze Szczęście i ta Wigilia to nie będzie tylko smutek ogromny, że tak zupełnie inna niż wszystkie dotąd. Babcia tak się cieszyła, że dożyje prawnuczki... Strasznie mi ciężko o tym pisać i myśleć, mam nadzieję, że Jaśminka pozwoli wszystkim choć trochę o tym zapomnieć.

Początki

Poród był niesamowitym doświadczeniem dla nas obojga. Niesamowicie pozytywnym. Przede wszystkim dlatego, że ja przez całą ciążę, aż do samego końca praktycznie nie czułam tego, że ta wielka piłka, która mi wyrosła w miejsce brzucha, to Moje Dziecko. Oczywiście martwiłam się, jak się zbyt długo nie poruszało, denerwowałam się jak za mocno kopało kiedy ja próbowałam spać (a boksowała naprawdę nieźle :) ) i w ogóle bardzo się tą ciążą przejmowałam. Ale ciąża to było jedno a dziecko zupełnie co innego. Nie potrafiłam wybiec w przyszłość dalej niż do dnia porodu. A poza tym mimo wszystko obawiałam się porodu, chociaż usilnie starałam się „myśleć pozytywnie” :). Ale okazało się, że nie taki diabeł straszny, przyjęto nas do szpitala, który wybraliśmy (mimo ogólnego przepełnienia, bo środek lata i 4 porodówki w Warszawie w remoncie), na dyżurze była nasza znajoma położna ze szkoły rodzenia, która zajęła się nami jak opłacona i dostaliśmy pokój jak chcieliśmy. Bóle były oczywiście i to bardzo silne, bo chciałam być dzielna i sprawdzić czy nie da się bez znieczulenia. Nie dało się. Na 6 centymetrze bolało już strasznie (ciepła woda z prysznica, którą Mariusz robił mi masaże krzyża w czasie skurczu wydawała mi się zimna i nic nie pomagała) a w dodatku akcja się zatrzymała, chyba dlatego że ja byłam potwornie już spięta i nie mogłam myśleć o niczym poza bólem. Poddałam się i wzięłam znieczulenie i od tego momentu poród stał się przyjemnością :) chociaż byłam już dość zmęczona. Skakałam na piłce, chodziłam i w sumie zleciało to dość szybko. A parcie już poszło zupełnie błyskawicznie, mi wydawało się, że było to kilka minut, chociaż wg położnej zajęło to prawie pół godziny. Nic mnie nie bolało a moment kiedy sama wyjęłam sobie Jaśminkę i z pomocą położnej położyłam na brzuch był absolutnie niesamowity i mistyczny. Nie mogłam zupełnie powstrzymać łez, bo dopiero wtedy naprawdę poczułam Moje Dzieciątko. Tatuś też był bardzo wzruszony, a Jaśminka patrzyła na nas wielkimi zadziwionymi oczkami.
Potem było już trochę mniej różowo, bo trafiłam na 5-osobową salę poporodową, był upał, ciągle odwiedzający (nie do mnie) lub obchody, płaczące dzieci. Jaśminka była zupełnie zdrowa, więc wypisałam się na własną prośbę w 2. dobie jej życia i wreszcie mogłam się trochę przespać w domu.



Początki były dość ciężkie, bo chyba jednak nie byliśmy przygotowani na to, że takie maleństwo może płakać godzinę ze zmęczenia i w żaden sposób nie potrafi usnąć. I te wszystkie bóle brzuszka, płaczki nie wiadomo dlaczego. Ale mimo wszystko wspominam ten okres czas bardzo pozytywnie, bo przez długi czas towarzyszyło mi uczucie euforii, że JA urodziłam takie CUDO, że spełniło się to na co czekałam tyle lat (właściwie odkąd sama byłam dzieckiem chciałam mieć dziecko. Miałyśmy z siostrą takie lalki bobasy i ja naprawdę wierzyłam wtedy, że jak będę się moim dobrze opiekować to ono ożyje), że się udało mimo wszystkich moich głupich obaw i teraz ta najcudowniejsza na świecie kruszynka jest z nami.
Właściwie do tej pory ten zachwyt jest we mnie, choć może nie objawia się już tak euforycznie.


Najpiękniejsza chwila :)


Jaśminka urodziła się 1. sierpnia 2005r.


wegedzieciak.pl