piątek, 30 grudnia 2005

Początki

Poród był niesamowitym doświadczeniem dla nas obojga. Niesamowicie pozytywnym. Przede wszystkim dlatego, że ja przez całą ciążę, aż do samego końca praktycznie nie czułam tego, że ta wielka piłka, która mi wyrosła w miejsce brzucha, to Moje Dziecko. Oczywiście martwiłam się, jak się zbyt długo nie poruszało, denerwowałam się jak za mocno kopało kiedy ja próbowałam spać (a boksowała naprawdę nieźle :) ) i w ogóle bardzo się tą ciążą przejmowałam. Ale ciąża to było jedno a dziecko zupełnie co innego. Nie potrafiłam wybiec w przyszłość dalej niż do dnia porodu. A poza tym mimo wszystko obawiałam się porodu, chociaż usilnie starałam się „myśleć pozytywnie” :). Ale okazało się, że nie taki diabeł straszny, przyjęto nas do szpitala, który wybraliśmy (mimo ogólnego przepełnienia, bo środek lata i 4 porodówki w Warszawie w remoncie), na dyżurze była nasza znajoma położna ze szkoły rodzenia, która zajęła się nami jak opłacona i dostaliśmy pokój jak chcieliśmy. Bóle były oczywiście i to bardzo silne, bo chciałam być dzielna i sprawdzić czy nie da się bez znieczulenia. Nie dało się. Na 6 centymetrze bolało już strasznie (ciepła woda z prysznica, którą Mariusz robił mi masaże krzyża w czasie skurczu wydawała mi się zimna i nic nie pomagała) a w dodatku akcja się zatrzymała, chyba dlatego że ja byłam potwornie już spięta i nie mogłam myśleć o niczym poza bólem. Poddałam się i wzięłam znieczulenie i od tego momentu poród stał się przyjemnością :) chociaż byłam już dość zmęczona. Skakałam na piłce, chodziłam i w sumie zleciało to dość szybko. A parcie już poszło zupełnie błyskawicznie, mi wydawało się, że było to kilka minut, chociaż wg położnej zajęło to prawie pół godziny. Nic mnie nie bolało a moment kiedy sama wyjęłam sobie Jaśminkę i z pomocą położnej położyłam na brzuch był absolutnie niesamowity i mistyczny. Nie mogłam zupełnie powstrzymać łez, bo dopiero wtedy naprawdę poczułam Moje Dzieciątko. Tatuś też był bardzo wzruszony, a Jaśminka patrzyła na nas wielkimi zadziwionymi oczkami.
Potem było już trochę mniej różowo, bo trafiłam na 5-osobową salę poporodową, był upał, ciągle odwiedzający (nie do mnie) lub obchody, płaczące dzieci. Jaśminka była zupełnie zdrowa, więc wypisałam się na własną prośbę w 2. dobie jej życia i wreszcie mogłam się trochę przespać w domu.



Początki były dość ciężkie, bo chyba jednak nie byliśmy przygotowani na to, że takie maleństwo może płakać godzinę ze zmęczenia i w żaden sposób nie potrafi usnąć. I te wszystkie bóle brzuszka, płaczki nie wiadomo dlaczego. Ale mimo wszystko wspominam ten okres czas bardzo pozytywnie, bo przez długi czas towarzyszyło mi uczucie euforii, że JA urodziłam takie CUDO, że spełniło się to na co czekałam tyle lat (właściwie odkąd sama byłam dzieckiem chciałam mieć dziecko. Miałyśmy z siostrą takie lalki bobasy i ja naprawdę wierzyłam wtedy, że jak będę się moim dobrze opiekować to ono ożyje), że się udało mimo wszystkich moich głupich obaw i teraz ta najcudowniejsza na świecie kruszynka jest z nami.
Właściwie do tej pory ten zachwyt jest we mnie, choć może nie objawia się już tak euforycznie.


2 Comments:

At 07 stycznia, 2006, Blogger Marta said...

Dziękuję :)

 
At 07 kwietnia, 2006, Anonymous Anonimowy said...

Poprostu ryczę jak bóbr kiedy czytam takie piekne rzeczy:). Jenny, mama Stasia (4,5 mca).

 

Prześlij komentarz

<< Home

wegedzieciak.pl