poniedziałek, 13 marca 2006

Trzynastego...

Jaśminka obudziła się w dobrym humorku po przedpołudniowej drzemce, przełożyłam ją na brzuszek (w łóżeczku z niewiadomych przyczyn sama się nie przekręca) i ładnie bez marudzenia bawiła się jakieś 15 minut. Po tym czasie wchodzę do sypialni i czuję lekki smrodek, rozglądam się za Radarem, ale on w drugim pokoju niestety, więc biorę małego srajtka i co widzę? Nie dość, że kupa to jeszcze przesikana pielucha i cały bok mokry, musiało być już wcześniej, jak mogłam nie zauważyć??… Na przewijak, szybko rozbieram, bo przecież dziecko w mokrym leżało, zmywam mega kupę, która pływa w pieluszce, dawno już takiego giganta nie było. W tym czasie oczywiście wykipiała zupa, bo widać jeszcze za mało atrakcji. Wszystko zabiera zbyt dużo czasu i jak Jaśminka czysta, sucha i pachnąca siada na leżaczku w kuchni, a ja biorę się do podgrzewania marchewki okazuje się, że głód dziecko ma już nie do wytrzymania i czekać dłużej nie będzie. No dobrze, to najpierw damy mleczka, a potem warzywka, może w ten sposób lepiej pójdą, myślę sobie. Jaśminka najedzona wraca na leżaczek, wesoło się uśmiecha gdy ja jem i w międzyczasie grzeję jej jedzenie. Po około 15 minutach od mleczka próbujemy marchewkę z ziemniaczkiem, niby o wiele smaczniejsze. Jednak wystarczyło, że łyżeczka dotknęła do ust, nawet nic nie znalazło się jeszcze na języku i Jaśminka się wzdryga. Próbuję dalej wciskając łyżeczkę do buzi (wczoraj udało się nawet 3 łyżeczki w ten sposób przemycić, międliła, międliła aż w końcu przełknęła), co znów spowodowało wzdrygnięcie i odruch wymiotny… tym razem jednak brzuszek był pełny no i chlusnęło mleko z buzi… Uratował nas jedynie śliniak plastikowy z kieszonką na dole, bo cudem jakimś prawie wszystko tam się znalazło, a nie na mnie. I trochę oczywiście na spodenkach, a co tam, że przed chwilą były założone czyste po przesikaniu. Po kolejnym przebraniu mogłyśmy wreszcie spokojnie pójść na spacerek :).


wegedzieciak.pl